Dziś, pierwszy raz od długiego czasu, mam nieco wolniejszy wieczór. Wahałam się między napisaniem tego posta, a złożeniem wniosku 500+. Ale ponieważ ostatnio bardzo zaniedbałam bloga, wniosek będzie musiał poczekać:)
Dzieci śpią, mąż uciekł na team event, a ja siedzę i się relaksuję. Nie żebym przy nim nie mogła, ale dziś wyjątkowo dobrze mi samej. Łatwiej będzie mi się skupić i napisać Wam kilka słów o Rysiu. A właściwie o małym Ryszardzie.
Czas tak szybko mija, mam wrażenie, że dopiero przywieźliśmy go do domu, a tu proszę, mam w domu małego kawalera. Wydaje mi się, że wchodzimy na wyższy level i to z zawrotną prędkością. Ryś jest coraz bardziej samodzielny. Sam idzie myć rączki, sam otwiera lodówkę i mówi, na co ma ochotę, sam wchodzi do auta, ubiera buty, rozbiera się. Już dawno pożegnaliśmy smoczek, powoli żegnamy pieluchę (tu akurat opornie nam idzie, ale nie mam ciśnienia), w ostatnich dniach śpi w otwartym łóżeczku, bez szczebelek, które sam zaczął demontować. Taki dorosły chłopczyk mi się robi.
Zrobił się też bardziej czuły, chętniej się przytula, zwłaszcza do brata. Całuje go w nóżki, w czoło, głaszcze po główce, jest naprawdę bardzo troskliwy i uwielbiam na nich patrzeć, rozczula mnie to bardzo.
Oczywiście ma też drugą twarz, bywa bardzo niesforny i dużo energii wkładamy w to, żeby zapanować nad jego emocjami. Ja wiem, że to dwulatek, ale naprawdę zastanawiam się, czy wszystkie dzieci w tym wieku tak się zachowują, czy tylko mój syn. Czasem jest nam trudno, nerwy mamy napięte jak postronki, cały czas staramy się reagować na jego złe zachowanie w duchu pozytywnej dyscypliny, ale bywa, że po prostu nie dajemy rady. Bo Ryś jest zupełnie głuchy na słowo "nie". Możemy sobie powtarzać do woli, i tak zrobi swoje. Zawsze. Tłumaczymy mu, że pewnych rzeczy nie wolno, że nie wszystkim można się bawić, że pewne rzeczy są niebezpieczne, a i tak najfajniejszą zabawką pozostaje robot kuchenny, moja prostownica do włosów, blender, toster itp. Tak naprawdę już to olewam i pozwalam mu się tym bawić, pod warunkiem, że nie próbuje podłączyć całej tej menażerii do gniazdka. Bo zdarzało się.
Bardzo lubi pomagać mi w ogrodzie. Bierze konewkę i podlewa. Podpatruje mnie i naśladuje. Czasem rodzi to zabawne sytuacje. Pewnego dnia zaobserwował, jak wyrywam chwasty w ogródku ziołowym, gdzie mam lawendę, bazylię i rozmaryn. Więc jak tylko skończyłam i weszłam na chwilę do domu, to Ryś zabrał się do roboty. I był z siebie taki dumny, z takim przejęciem wołał "mama pać!", że nie byłam w stanie się gniewać, jak zobaczyłam wyrwane krzaczki rozmarynu...Wszystkie.
Jakiś czas temu zaczął w końcu mówić. Idzie mu coraz lepiej, choć mówi bardzo niewyraźnie. No i mówi w dwóch językach, co jest dla nas kłopotliwe, bo nie zawsze go rozumiemy. Ja jestem nastawiona na polski, i spodziewam się, że w tym języku będzie się do mnie zwracał. Ale właśnie, ja się spodziewam, a Ryś wybiera sobie słowa, które mu bardziej pasują, które łatwiej wymówić, albo które lepiej zapamiętał. I czasem w głowę zachodzę, co on do mnie mówi, jak na przykład słyszę jakieś "kuto". I ja niby wiem, że to znaczy "nóż", i gdyby powiedział to mój mąż, to nie byłoby to dziwne. Ale jak mówi to Ryś, to jakoś ciężej kojarzę. Zresztą, to samo ma mój mąż, czasem to my sobie nawzajem tłumaczymy, co nasz syn do nas mówi:) Ale tak w ogóle dwujęzyczność jest super.
To chyba tyle na dziś, lecę poczytać. Zapisałam się do naszej wiejskiej biblioteki i okazało się, że jest ona świetnie zaopatrzona, więc mój ukochany Kindle poszedł w odstawkę (no dobra, nie jest mój, ale już dawno został zaanektowany). Aktualnie poznaję Chyłkę. Mroza znam, ale tej serii nie czytałam.