Czytam forum naszego bociana. Bardzo szanuję wszystkich, których historię tam poznałam. Ale czasem nie mogę. Należę do osób, które raczej szybko się denerwują. I czasem szlag mnie trafia jak czytam niektóre wpisy. Pisałam już kiedyś w tym poście o traktowaniu niepłodności jak walki na śmierć i życie, przy jednoczesnym zapominaniu o sobie i swoim zdrowiu. Teraz z kolei wkurzyło mnie zbyt duże skupianie się na sobie dziewczyn starających się o dziecko.
Ja wiem, że niepłodność to choroba, która wyniszcza nas psychicznie. Ja wiem, że wszystkim parom jest wtedy bardzo ciężko, wiem, że niektórzy przechodzą depresję, nie mogą patrzeć na kobiety w ciąży i każda informacja o ciąży w rodzinie wywołuje ogromny smutek. Wiem, że każda kobieta płacze w poduszkę, ja też płakałam. I to jest ok, pod jednym, bardzo ważnym warunkiem. Jeśli mamy świadomość, co nas boli i nie kierujemy tych uczuć przeciwko komuś. Bo najczęściej boli nas nie to, że ktoś jest w ciąży, tylko to, że my nie jesteśmy. To nie zazdrość, tylko żal.
My oczekujemy, że każdy będzie nas rozumiał. Że będzie uważał na to, co mówi, że nie będzie przy nas opowiadał o ciąży i wszystkich stanach z nią związanych. A jednocześnie niektóre niepłodne nie mają za grosz empatii w stosunku do ludzi ze swojego otoczenia. No bo jak można się złościć na teścia, który cieszy się, że będzie dziadkiem, nawet jeśli to nie nasze dziecko tylko siostry męża. Jak można pisać, że ma się dość kuzynki/ szwagierki/bratowej, która ciągle opowiada, że wybrała już imię, kupiła wózek. Dajmy ciężarnym cieszyć się ich szczęściem! Przecież one mają takie samo prawo do radości, jak my do naszego smutku. Bo jak byśmy się czuły, gdyby ktoś miał nas dość dlatego, że jest nam źle? I z drugiej strony, jakbyśmy się zachowywały będąc w ciąży? Czy miałybyśmy pretensje do męża, że skacze z radości, albo do mamy, że płacze ze szczęścia? Musimy pamiętać, że tak naprawdę najczęściej nikt nie chce zrobić nam na złość. Prawdopodobnie nawet te osoby, które mówią, że tak naprawdę to wcale nie chciały tego dziecka. Bo wiemy, że i takie się zdarzają. Myślę, że jeśli wiedzą o naszych problemach, to jest to forma...hmmm, próby nie urażenia nas. Przynajmniej tak chcę myśleć.
Uniosłam się, muszę przestać czytać to forum:)
Jutro ma być ciepło! Już nie mogę się doczekać kawki na tarasie:)
Życzę Wam miłego, spokojnego, słonecznego, leniwego weekendu:)
No właśnie.Inne mają nas za zazdrośnice,jakieś wariatki,które porwą im dzieci😉
OdpowiedzUsuńA my odczuwamy żal raczej niż zazdrość.
Ja dziś pierwszy raz przełamałam swój opór i rozmawialam z dziewczyna w ciąży.Aż sama się zdziwiłam,że czułam autentyczną radość patrząc jak ona jest szczęśliwa😊Może chodzi też o interakcję.Rozmawiamy o wszystkim,a nie tylko o jej brzuchu😉Te emocje na szczęście to nic złego.Ważne żeby tego nie dusić i spróbować zaakceptować.
Ściskam!
Ooo idealnie określiłas to co czujemy. Faktycznie to nie do końca zazdrość, a żal, że nas to nie spotkało.
OdpowiedzUsuńTeż życzę Ci kochana miłego weekendu 😘buziaki 😘
Nic dodać, nic ująć :)
OdpowiedzUsuńTrafiłaś w samo sedno, polać Ci ;-)
W pełni się z Tobą zgadzam! Też niejednokrotnie było mi przykro, czułam żal, wyplakiwalam oczy - ale jednocześnie wydaje mi się, że niektóre dziewczyny są w tej swojej niepłodności za bardzo "roszczeniowe". Wydaje się im, że wszyscy mają skakać koło nich, dostosowywać swoje każde zachowanie i każdą reakcję do ich (najczęściej bardzo zmiennych) nastrojów, chodzić koło nich na paluszkach i uważać na każde slowo czy każdy gest. Samej mi się zdarzało mieć takie oczekiwania wobec ludzi - ale jak patrzę na to z perspektywy czasu to myślę sobie "kurczę, zachowywałam się jak wredna sucz". A prawda jest taka, że nasza niepłodność jest właśnie...nasza - a inni mają też swoje sprawy i nie możemy oczekiwać, że zaczną podporządkowywać naszej chorobie całe swoje życie.
OdpowiedzUsuńJa pamiętam siebie z takich czasów, kiedy byłam zgorzkniałą i skupioną na sobie i swojej niepłodności kobietą. Na szczęście udało mi się jakoś otrząsnąć, ale niektórzy nie mają na tyle instynktu samozachowawczego i za bardzo utożsamiają się z tą chorobą, pozwalają, by to ona ich definiowała. Mam też takie wrażenie, że czasem walka z tą chorobą uzależnia, staje się sposobem na życie... Może to jest jakiś etap, przez który trzeba przyjść. My mamy to już na szczęście za sobą.
OdpowiedzUsuńWidzę nowe wdzianko bloga. Podoba mi się :)