Ostatnio mieliśmy ciężki dzień. Ryś darł się wniebogłosy. Naprawdę w żaden sposób nie mogłam go uspokoić. Zresztą ani ja, ani tata. Zanosił się, robił przerwę tylko żeby nabrać powietrza i ryknąć z jeszcze większą siłą, robiąc się przy tym purpurowy. Łzy lały się strumieniami, i moje, i jego. Miałam kryzys. Rozpłakałam się i wyłam w pieluchę tetrową. Byłam strasznie zestresowana, co mały oczywiście czuł.
Wyrzucałam sobie, że jestem złą matką, że to moja wina, bo nie umiem opanować emocji, bo się boję, co pomyśli moja mama, która jest u nas od początku. Cały czas myślałam, że muszę go uspokoić, bo inaczej mama pomyśli, że sobie nie radzę. Bez sensu. To moje dziecko. Ani to moja wina, ani jego. Tak jest i już. Wiem o tym, ale cóż, emocje górą, jak zawsze u mnie.
Kolejnego dnia obudziło się koło mnie zupełnie inne dziecko. Uśmiechnięte, zadowolone, próbujące wydać z siebie dźwięki:) I tak było cały dzień. Mój syn miał prawdopodobnie pierwszy skok rozwojowy. Tak po prostu. Stąd ten płacz i krzyk.
Jestem mojej mamie bardzo wdzięczna, cieszę się, że jest, widzę, że kocha Rysia. Ale moja relacja z nią jest trudna. Czasem śmiejemy się razem do łez, czasem jesteśmy na siebie wściekłe i ciężko się nam dogadać. Co nie zmienia faktu, że bez niej byłoby dużo ciężej. Bardzo nam pomaga, bo zostaje z Rysiem, jak ja z mężem jadę na rehabilitację.
Niestety chwilę przed tym telefonem mój mąż przeszedł operację, która unieruchomiła go na kilka tygodni. Ale z drugiej strony, co za dużo, to niezdrowo, jak to mówią. Muszę zostać z synkiem sama. Musimy się poznać, nauczyć się siebie, i nie chcę przy tym czuć się oceniana i ciągle próbować sprostać czyimś wymaganiom. Teraz wymagania wobec mnie może mieć tylko moje dziecko.
Dziś mama wraca do domu, w piątek mąż wraca do pracy i zostaniemy sami.
Boję się i cieszę jednocześnie:) Chciałabym z nim wyjść do ludzi, ale boję się, że będzie mi płakał. Nasz debiut był straszny, poszłam spotkać się z dziewczynami, na początku było ok, bo mały spał jak aniołek. Jak się obudził, oczywiście był głodny, a zmieszanie mleka w proszku z wodą zajmuje jakieś 30 sekund, do tego trzeba usiąść i mieć wolne ręce. A ja musiałam go trzymać, bo w wózku się zanosił. Ludzie patrzyli na nas z przerażeniem w oczach, tak wrzeszczał., Do tego pociągnął mi bluzkę, więc wszyscy w windzie widzieli moje cycki. Na szczęście odziane w biustonosz, ale jednak. Więc sami rozumiecie, że pozostał mi uraz do wyjść na miasto. To już chyba wolę spacery po naszej wsi póki co:) Ale pogoda u nas fatalna, więc i to nie wchodzi w grę. Jutro jesteśmy zaproszeni w gości, zobaczymy w jakim Rysiu obudzi się humorze, może jednak odważę się z nim pojechać. Dam znać:)
.
Łatwo się mówi, ale nie myśl co ludzie pomyślą. Po pierwsze to co oni pomyślą nie wpływa w żaden sposób na to kim Ty jesteś, jaką jesteś mamą. A po drugie ludzie wbrew pozorom nie zaprzątają sobie głowy nami tak bardzo, jak nam się często wydaje. Poza tym kto powiedział, że Ci którzy faktycznie patrzą na Ciebie na bank krytykują? Może patrzą i współczują, rozumieją, sami wiedzą jak to jest.
OdpowiedzUsuńTeraz najważniejsze jest samopoczucie Twojego dziecka i Twoje. Docieracie się, raz Wam pójdzie lepiej, raz gorzej. To normalne. Tak samo normalne, jak płacz dziecka. Nie rób sobie wyrzutów i bądź sama dla siebie wyrozumiała, a będzie lżej:)
Pozdrawiam ciepło!
Ale mądrze to napisałaś, dziękuję!
UsuńŻeby nie było, że tak wymiatam... Sama sobie też muszę te słowa powtarzać:) Czasem kilka razy dziennie;)
UsuńPamiętam nasz pierwszy wspólny, niedzielny spacer. Idziemy sobie spokojnie, dumni rodzice, Hania słodko śpi w gondoli, psica kroczy tuż koło wózka.. I nagle jak nie zacznie nam Hania płakać, a właściwie drzeć się, jak nie zaczną się za nami oglądać ludzie. Gnaliśmy ile sił w nogach. Potem doszliśmy do wniosku, że za ciepłą ja ubraliśmy, opatuliliśmy i stąd ten krzyk. Jak tylko przekroczyliśmy próg domu i rozebraliśmy z kombinezonu dziecko ucichło, uśmiechnęło się i "sprawy nie było";-0
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się, trzeba czasu na dotarcie się, na poznanie. Tez pamiętam jak mąż po tygodniu urlopu wrócił do pracy. bałam się przeokrutnie! Tym bardziej, że nasza Hania miała już 7 miesięcy na karku jak w końcu mogliśmy ją zabrać z pogotowia rodzinnego, swoje przyzwyczajenia a my byliśmy zieloni;-0
Trzymam kciuki!!!!
kiedy na mieście widzę rodziców z rozwrzeszczanym bobasem, to wiesz co myślę? że to niesłychanie odważni i cierpliwi ludzie! i przypuszczam, że o Tobie z płaczącym Rysiem też większość tak pomyśli. Twój płaczący synek to przecież niemowlę, a nie jakiś łobuz. och... tak się tu wymądrzam, a ciekawe, co będę czuła za pół roku, gdy moje dziecko będzie przeżywało pierwszy skok rozwojowy, a ja będę najbardziej zestresowaną matką na świecie... ;-)
OdpowiedzUsuńtymczasem życzę Wam spokojnego docierania się i wielu cudnych poranków!
Zobaczysz, że jak zostaniecie z Rysiem we dwoje, to wszystko zacznie się układać i się dotrzecie. Moja mama wpada do nas raz w tygodniu i to jest optimum, byśmy się nie pozabijały. A jeśli chodzi o wyjścia z domu, to ja Cię doskonale rozumiem. Też zawsze drżę, że Wojtek się rozwrzeszczy i nie będę mogła go uspokoić. Dlatego na razie trzymamy się raczej blisko domu, ale powoli zamierzam go brać w coraz więcej miejsc. Niech no tylko przyjdzie już ta wiosna!
OdpowiedzUsuńI tak super sobie radzisz 😆mąż po operacji. 😄 jakoś dajesz radę 😄
OdpowiedzUsuńUczycie się siebie powoli :) Na pewno sobie bardzo dobrze radzisz Mamusiu i z każdym dniem będzie coraz lepiej :)
OdpowiedzUsuńKochana, nie jeden jeszcze taki skok przed nami, myślę, że sobie poradzimy ;) MY - Mamy! :D
OdpowiedzUsuńMoja teściowa jest położną, matką trójki dzieci i sama do tej pory wspomina jak wróciła do domu z pierwszym dzieckiem po porodzie i płakał tak długo i tak mocno, że darła się razem z nim, bo nie potrafiła sobie poradzić i jemu pomóc.
Tak to się czasem zdarza.
ja teraz zaczytuję się w szczepionkach i mam totalną zagwozdkę co zrobić.
My jutro szczepimy, boję się.
OdpowiedzUsuńjaką szczepionką szczepiliście?
OdpowiedzUsuńInfanrix hexa i na rotawirusy rotateq.Maly póki co czuje się dobrze.
Usuń