Po pierwsze szpital. Pisałam Wam w ostatnim poście, że mały ma bakterię. Kolejne badania to potwierdziły i dostaliśmy skierowanie do szpitala. Od pediatry, który nieźle mnie nastraszył, wróciliśmy do domu tylko po to, żeby spakować torbę i pojechaliśmy na oddział. Przyjęli nas od razu, po raz kolejny pobrali małemu mocz do badania, ukłuli rączkę, pobrali krew i zamontowali wenflon. Dostaliśmy pojedynczy pokój z własną łazienką, prawdziwe SPA...za 20 zł za noc. Warunki naprawdę niezłe, zresztą zobaczcie sami:
Niestety poza pokojem wszystko było nie tak. Przede wszystkim żyliśmy zupełnie innym rytmem. Ryś bardzo mało spał w dzień, bo było głośno, krzyki, trzaskanie drzwiami, szuranie krzesłami, sprzątanie pokoju kiedy właśnie zasnął itp. Był zmęczony, marudny i w ogóle nie do życia. W nocy to samo, oddział dziecięcy, a o północy siostra wrzeszczy do siostry "Baaaaaaaśka!!! Gdzie dałaś te klucze?????" No żesz kurde! Dzieci śpią, a i matki mogłyby trochę odpocząć...Ale najgorsze było to, że byliśmy tam zupełnie niepotrzebnie. Od piątku do poniedziałku zupełnie nic się nie działo, nie było żadnych badań, lekarz rzadko do nas zaglądał, tak sobie leżeliśmy. Dopiero we wtorek przyszła jakaś bardziej konkretna pani doktor i powiedziała, że w sumie to ona nie wie, po co my tu jesteśmy. Zleciła USG brzuszka i badanie moczu i nas wypuściła. No właśnie, badanie moczu...Ryś miał pobierany mocz przez cewkę. W dodatku przez jakiegoś młodego, niedoświadczonego lekarza, który sobie nie poradził. Dziecko darło się wniebogłosy. To było straszne, mały złapał mnie za koszulkę i kurczowo trzymał, łzy ciekły mu po policzkach, a ja nie mogłam nic zrobić. Najgorsza dla matki jest bezradność w obliczu cierpienia własnego dziecka. No nic, wyszliśmy ze szpitala we wtorek, w piątek zadzwoniłam po wynik i niestety bakteria nadal jest, co było raczej do przewidzenia, skoro Ryś nie był leczony. Teraz bierze antybiotyk, po którym boli go brzuszek. Mam nadzieję, że to się niedługo skończy, bo szkoda dzieciaka.
Ale są też plusy naszego pobytu w szpitalu. Po pierwsze, Ryś nauczył się spać w dzień w swoim pokoju, a nie na dole w gondoli i przesypia tam nawet 2,5 godziny, a po drugie przestał budzić się na karmienie o 4 rano. Przesypia całą noc! Karmię go 23-24 i śpi do 7 rano. Nie wiem, czy to zasługa szpitala, ale właśnie tam zaczął. Przespać 6 godzin ciurkiem - bezcenne:)
Po drugie chrzest, ale to już w kolejnym poście.