> > : marca 2018
corrects IE6 width calculation

środa, 28 marca 2018

Bananowy song:)

Kochamy placuszki! Więc dzielimy się przepisem:) Smacznego!


Placuszki bananowe

  • 1 banan
  • 3 łyżki płatków owsianych
  • 2 jajka
  • 1 łyżka mąki
  • 1 łyżka zmielonych migdałów
  • pół łyżeczki sody oczyszczonej
Banana, jajka i płatki owsiane zmiksować na gładką masę. Wymieszać z mąką, migdałami i sodą oczyszczoną. Ja do połowy masy dodałam kakao. Placuszki można polać miodem (po roku), podać z jogurtem naturalnym, domową konfiturą.










poniedziałek, 26 marca 2018

There is no place...?

Tak mówią. Że wszędzie dobrze, ale w domu, wiadomo. Zawsze jak wracam z Francji, czuję ogromny niedosyt, żal i po prostu tęsknię. Jest mi tam naprawdę bardzo dobrze. Nie w Paryżu, nie na Lazurowym Komercyjnym Wybrzeżu, ale właśnie w tej sielskiej, wiejskiej, deszczowej, wietrznej Bretanii. Życie płynie tam zupełnie inaczej. Ludzie są inni, spokojni, nigdzie się nie spieszą, są niesamowicie uprzejmi i mili. Zawsze jak tam jesteśmy, dziwimy się ogromnie, jak łatwo jest spotkać uśmiechniętego sprzedawcę, który zawsze pożyczy ci miłego dnia, podziękuje z szerokim uśmiechem, zapyta, jak się czujesz. I jak to możliwe, że to, co powinno być naturalne, jest tak trudne w naszym kraju? Dlaczego tylu tu ponuraków? Dlaczego ludzie na poczcie, w urzędzie itd. zachowują się, jakby robili ci wielką łaskę? Dlaczego na moim własnym osiedlu sąsiedzi nie mówią sobie "dzień dobry"? Zawsze jak wracam, jestem trochę rozdarta. Bo chciałabym tam żyć. Z drugiej strony nie chcę zostawiać mojego życia tutaj, domu, rodziny. Może kiedyś...póki co muszą wystarczyć mi wakacje.
Ryś lot zniósł całkiem dobrze, gorzej z nami. Umęczył nas bardzo, zwłaszcza w drodze powrotnej, bo przez strajki nasz lot był opóźniony i przesiedzieliśmy w uziemionym samolocie dodatkową godzinę. Plus dwie godziny lotu. A moje dziecko nie należy do spokojnych maluchów. On MUSI się ruszać:) Było ciężko, bo tam niestety nie mógł. Ale jakoś daliśmy radę.
Sam nasz pobyt u teściów był bardzo udany. Dziadkowie zorganizowali dla małego urodziny, zaprosili rodzinę, wypiliśmy szampana za jego zdrowie. On nacieszył się dziadkami, a dziadki wnukiem. Raz udało nam się nawet wyjść na kawę, toż to prawie randka! Ryś został wtedy z babcią i bawił się tak dobrze, że nawet nie zwrócił na nas uwagi, gdy po trzech godzinach wróciliśmy do domu. Było naprawdę bardzo sympatycznie.
A teraz powoli wracamy do naszej rzeczywistości. Od kwietnia zaczynamy adaptację w żłobku, a 2 maja wracam do pracy. Nie chcę, tak bardzo nie chcę...
Kilka zdjęć z naszej podróży:













wtorek, 20 marca 2018

Welcome Little One💗

To było dokładnie rok temu, a jakby wczoraj.
Pamiętam każdą minutę. Mogłabym odtworzyć ten dzień ze wszystkimi szczegółami.
Pamiętam, w którą bramę się schowałam, żeby móc spokojnie (no dobra, nie było w tym spokoju) porozmawiać z ośrodkiem i żeby ludzie nie widzieli moich łez.
Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, jak nie mogłam wydusić słowa, a łzy płynęły i płynęły...
Pamiętam, że zebrałam się w sobie i zapytałam w końcu, czy jest zdrowy i kiedy możemy go zobaczyć.
Pamiętam plakietkę fizjoterapeuty, na którą się gapiłam. Mówił coś do mnie, a ja w myślach powtarzałam "Chłopie, kończ, jestem mamą, jestem mamą, jestem mamą..."
Pamiętam po kolei wszystkie telefony, które wykonałam zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że odnalazło się moje dziecko.
Pamiętam nawet, gdzie stałam lub przejeżdżałam w chwili każdego z nich. Najpierw mama, później szef, następnie Natalia. Wszystko to na emocjonalnym rollercoasterze. Wracając do domu wstąpiłam do Biedronki po pieluchy, za małe kupiłam.
Wieczorem poszłam do pokoju, który właściwie był gotowy i czekał na małego lokatora, zapaliłam bawełniane kule, jak robiłam to już wiele razy wcześniej i znów się rozpłakałam. Że to już.
Radość, szczęście, niedowierzanie, trochę strach, ciekawość - wszystkie te uczucia mieszały się w moim sercu, ale jedno wiedziałam, że to na pewno jest nasz Syn.
Potem wszytko potoczyło się tak szybko, kolejnego dnia najpierw zobaczyliśmy jego zdjęcie. Płakałyście kiedyś ze szczęścia tak, że szlochałyście? Że radość chciała rozerwać Wasze serca? Ja tak, właśnie wtedy, a jeszcze nawet nie widziałam go na żywo. Ale za chwilę zobaczyłam. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu... Kiedy wzięłam na ręce to małe zawiniątko, kiedy dotknęłam tych czarnych włosków, kiedy otworzył te oczy ciemne jak węgle i spojrzał na mnie, przepadłam. Od dawna już nie kontrolowałam łez. Mój Syn. Moje dziecko. Miał tydzień i był przepięknym, zdrowym, silnym chłopcem.

Dziś to małe zawiniątko ma rok i okazało się całkiem charakternym chłopczykiem:) Mówi "mama" i daje mi mnóstwo radości.

Zmieniłeś nasze życie mały chłopczyku, sprawiłeś, że razem tworzymy coś wspaniałego, rodzinę na dobre i złe. Wypełniłeś pustkę, osuszyłeś łzy, pomalowałeś nasz świat tysiącem kolorów. Kocham Cię.
Pierwsze zakupy:)
Z mamą jeszcze w szpitalu:)
I z tatą:)
No i ze wzruszoną babcią:)
I wreszcie w domu💗

wtorek, 13 marca 2018

Ahoj przygodo!

Drogie e-ciocie, mój syn jest już rocznym chłopcem... Chyba z tej wzniosłej okazji w dzień swoich urodzin co chwilę mówił "mama, mama, mama"😍 Jestem wdzięczna losowi, że dał nam taki piękny prezent. I będę za niego dziękować co dzień do końca życia.

Za moment lecimy do dziadków, tam odbędzie się druga już roczkowa impreza. Sam lot nie będzie wyjątkowo długi, ale musimy dojechać do Berlina, więc cała podróż trochę się przez to wydłuży. Do tej pory wyjechaliśmy z Rysiem raz, miał wtedy niecałe dwa miesiące. To były czasy, kiedy jazda samochodem była dla nas wszystkich katorgą, bo mały zanosił się w foteliku. Teraz na szczęście lubi jeździć, bardzo szybko zasypia. Mamy zamiar wyjechać przed jego drzemką, mając nadzieję, że większość trasy prześpi. Jest na to spora szansa, bo zaraz koło nas wskakujemy na autostradę i pędzimy nią do samego Berlina. Będziemy jechać, dopóki się nie obudzi, wtedy przerwa na jedzenie i dalej w drogę. Na lotnisku kolejne karmienie, i już w samolocie butelka. Z Berlina wylatujemy o 19:20, na miejscu będziemy przed 22. Liczę na to, że i tu Ryś będzie spał. Ja spokojnie zażyję relanium. Taki jest plan, a jak to będzie w rzeczywistości, opiszę jak wrócimy.
Auto zostawiamy na parkingu niedaleko lotniska, stamtąd pojedziemy busem, który jest wyposażony w fotelik. Na miejscu wyjedzie po nas teściowa, ma mieć fotelik pożyczony od siostry męża. Od niej będziemy też mieli łóżeczko turystyczne. Specjalnie na tę okazję zakupiliśmy spacerówkę, używaną, za całe 100 słownie sto złotych. To nasz trzeci wózek, nasza spacerówka jest za ciężka i nie moglibyśmy wziąć jej do samolotu. Wezmę też nosidło, może przyda się na miejscu. Mamy podgrzewacz samochodowy plus przejściówkę z 12 na 220 V, to może na lotnisku uda się podgrzać jeszcze wodę na mleko. Ryś ma już wyrobiony dowód.
Mam znajomych, i to kilku, którzy z półrocznym dzieckiem podróżowali do Japonii, to i nam się uda, bo nasza trasa i krótsza, i mniej skomplikowana logistycznie. Przyznaję bez bicia, że najbardziej boję się o siebie. Strach przed lataniem to jednak kiepska sprawa. Co ciekawe, pierwszy raz będę lecieć z mężem. Do tej pory unikaliśmy podróży samolotem, na wakacje jeździliśmy autem, a latałam sama w ostateczności, czyli służbowo. Myślę, że jednak podróż z dzieckiem zmobilizuje mnie do opanowania tego irracjonalnego lęku. Tyle że on jest właśnie zupełnie irracjonalny, więc może być różnie...no boję się kurde jak cholera! Trzymajcie kciuki.
Za to jak już dolecimy, to na pewno sobie to solennie wynagrodzę, jedząc regionalne smakołyki, wdychając czyste oceaniczne powietrze (jakże to będzie miła odmiana dla naszych płuc), podziwiając piękne widoki i spacerując po plaży. A co;)

" Z badania, zleconego przed okresem wakacyjnym przez Spotify, muzyczny serwis internetowy, wynika, że „Someone Like You” w wykonaniu Adele jest doskonałą piosenką dla osób obawiających się lotu samolotem. Wpływa na to jej tempo (67 uderzeń na minutę ) oraz harmonijne tony."
źródło

No to lecimy:)



poniedziałek, 5 marca 2018

Już za chwilę, za momencik...

Patrzę na moje dziecko i wierzyć mi się nie chce, że zaraz skończy rok. Kiedy to minęło? Przecież jeszcze niedawno spacerowaliśmy w gondoli. Martwię się o niego, standardowo. Mam wrażenie, że jest w nim dużo złości. Czy wszystkie dzieci tak mają? Czasem tak się denerwuje, że bije na oślep rączkami. Może to normalne, nie wiem. Ludzie myślą, że największe ryzyko przy adopcji noworodka to ten czas, kiedy biologiczna mama na swoje prawa rodzicielskie i może chcieć, żeby dziecko do niej wróciło. Ale dla mnie prawdziwa niepewność zaczyna się teraz. Obserwuję Rysia i cały czas się zastanawiam, czy pewne zachowania wynikają z wieku, czy może mają inne podłoże. Fizycznie póki co wszystko jest w porządku, nawet ta mowa już mnie tak nie martwi, bo zaczyna tworzyć sylaby. Ale emocjonalnie nie wiem. Patrzę na inne dzieci i wydają mi się takie łagodne, a Ryś to taki mały łobuziak. Nie znosi, gdy czegoś mu się zabrania. Wiem, jak to brzmi, i że napiszecie, że wszystkie dzieci tak mają. I pewnie tak jest, ale ta jego złość czasem mnie zastanawia. Jakie skutki mogły mieć dni, które spędził sam w szpitalu, z odparzoną do krwi pupą, wrzeszcząc, gdy był głodny? Do tej pory zanosi się przy płaczu. Za każdym razem. Usta robią mu się sine. Dmucham mu zawsze w buzię, bo autentycznie boję się, że zemdleje. Staram się z nim być, dużo przytulać, nosić, ale i tak czasem ma straszne nerwy. Może taki jest jego charakter, może to taki etap, nie wiem. Wierzę w to, że to my, rodzice, tworzymy człowieka. Nie geny. To my pokazujemy, co jest dobre, a co złe. To my tłumaczymy, że nie wolno bić, ale pozwalamy także na demonstrowanie negatywnych emocji. Powinniśmy jednocześnie umieć je pochłaniać i zamieniać na dobrą energię, a potem oddawać w postaci pozytywnych uczuć, poczucia bezpieczeństwa w każdej sytuacji, bliskości i miłości. Nie jest to łatwe. Przykro mi, jak Ryś mnie odpycha, jak próbuję go przytulić, ale wiem, że on tak naprawdę nie robi nic złego. I dalej go przytulam, mojego niemalże roczniaka❤

Czytam właśnie biografię Steve'a Jobsa. Syn pół-Niemki i Syryjczyka, oddany do adopcji jako noworodek. Trafił do bardzo dobrej, kochającej rodziny, a mimo to całe życie ciążyła nad nim trauma porzucenia. Nigdy nie pogodził się z tym, że rodzice go oddali, tym bardziej, że wychowali jego biologiczną siostrę. Jego niesamowita historia pokazuje, że naprawdę nie geny tworzą człowieka, a wychowanie. To adopcyjny ojciec Jobsa, stolarz, wpoił mu zasadę, że wszystko co robi, musi być perfekcyjne, nawet szczegół, którego nikt nie zobaczy, jak tylna ściana komody. Dzięki temu dążeniu do ideału Jobs stworzył najpotężniejszą firmę technologiczną na świecie. To dzięki temu odważył się na rzeczy z pozoru niemożliwe, mało tego, powodował, że inni przekraczali swoje granice. Jak w tej reklamie, "Do what you can't". Dla niego wszystko było możliwe. Kiedyś opowiem o nim Rysiowi, bo to naprawdę niesamowity człowiek. Polecam jako lekturę na jeszcze chłodne, ale już prawie wiosenne wieczory.
columns
main
content
It is your responsibility to notify your visitors about cookies used and data collected on your blog. Blogger makes a standard notification available for you to use on your blog, and you can customize it or replace with your own notice. See /blogger.com/go/cookiechoices for more details.