Ostatnio przeczytałam komentarz, że więź i miłość do dziecka pojawiają się od razu. Komentarz ten był skierowany do pewnej świeżo upieczonej mamy adopcyjnej, która czekała na pierwsze spotkanie ze swoim dzieckiem. I pomyślałam sobie wtedy, że takie myślenie jest dość popularne i może niestety skrzywdzić rodziców adopcyjnych. Bo to nie jest prawda. To "coś" nie zawsze pojawia się od razu...Rzadko bywa tak, że widzimy dziecko i jest wielkie wow i magia. A niektórzy tego się spodziewają i martwią się, gdy przy pierwszym spotkaniu ich uczucia są zgoła odmienne. Zastanawiają się wtedy, czy na pewno są gotowi, czy na pewno wszystko z nimi w porządku, czy będą w stanie to dziecko pokochać. Będą. Ale na to trzeba czasu. Miłość i więź rodzą się długo, często w bólach i złości. Tę więź trzeba wypracować, wymaga to od rodziców cierpliwości i wytrwałości. Dzieci porzucone są skrzywdzone, mają traumę i często wiele już w życiu przeszły. Potrzebują czasu, żeby przyzwyczaić się do nowej sytuacji, poznać tych obcych ludzi, którzy mają być od teraz ich mamą i tatą, zaufać, pokochać. Ktoś ładnie napisał, że są "jak bure misie, które rozkwitają jak róże", otoczone miłością. Ale tej miłości też trzeba się nauczyć. I przede wszystkim, dzieci muszą być pewne, że tę miłość otrzymają i same mogą ją dać w stu procentach. A wcześniej mogą nas sprawdzać na wszystkie sposoby. Mogą się złościć, mogą psuć, mogą prowokować. W ten sposób będą chciały się upewnić, że nikt ich nie odda, że są bezpieczne i kochane.
źródło
Oczywiście życie pisze różne scenariusze. Na pewno są rodziny, w których więź narodziła się od razu, gdzie dzieci od razu poczuły się jak domu i od razu zaakceptowały nową sytuację i nowe życie. Ja jednak skłaniam się ku teorii, że nawiązywanie relacji musi trochę potrwać.
Nawet w przypadku adopcji noworodka.
Mojego syna poznałam, jak miał zaledwie kilka dni i był naprawdę przepięknym dzieckiem. Jak zobaczyłam go po raz pierwszy, nie mogłam opanować łez i wzruszenia. Ale nie boję się powiedzieć, że na początku wcale go nie kochałam. Musiałam się tego nauczyć. To nie było tak, że miłość macierzyńska wybuchła od razu jak pąki na drzewach po pierwszym deszczu w wiosenny dzień. Nie. To uczucie budziło się do życia z każdym jego uśmiechem, nową umiejętnością, spojrzeniem, przytuleniem. Na początku mówiłam sobie, że go kocham, bo to moje dziecko, a swoje dzieci się kocha. I kochałam go w głowie. Ale fizyczną miłość poczułam po wielu miesiącach spędzonych razem, i czuję ją dziś każdą komórką mojego ciała. I ta miłość z dnia na dzień jest coraz większa. I każdego dnia jest inna. Bo Ryś się zmienia. Świadomie się do mnie przytula, wieczorem przed snem kładzie mi głowę na piersi i jest to nasza najwspanialsza chwila w ciągu całego dnia. Wcześniej tego nie robił i dziwię się cały czas, ile nowych uczuć wzbudzają we mnie właśnie takie jego nowe zachowania. Mówi mama, co cały czas bardzo mnie rozczula.
Na wszystko potrzeba czasu. Na miłość również. Nie wymagajmy od siebie od razu uczuć, które mają prawo dopiero się w nas rodzić. Dajmy czas sobie i swoim dzieciom. Bądźmy obok, zapewniajmy poczucie bezpieczeństwa, troskę, swoją obecność, a więź się narodzi i będzie mocna i nierozerwalna.