Dziś będzie żal post, sorry.
Nie tak wyobrażałam sobie ten czas. Od prawie dwóch tygodni siedzę z Rysiem w domu, bo jest biedaczek chory. Najpierw standardowo oskrzela, ale jak po tygodniu inhalacji sterydem rzężenie nie ustało i kaszel wcale się nie zmniejszył, to pani doktor zaczęła podejrzewać bakterię i dała nam ostatecznie antybiotyk. Tak naprawdę ta jego choroba ciągnie się z przerwami od początku listopada...No i siedzimy tak sobie sami. A nie, sorki.
Nie siedzimy. Nie leżymy.
Zapierdzielamy.
I mam już dość, naprawdę. Jestem w 36 tygodniu ciąży i jest mi ciężko, nie ma co ukrywać. Ryś jest dużym chłopcem, ale jednak ciągle wymaga podnoszenia, noszenia, włożenia do krzesełka, i tak dalej i dalej i dalej...Poza tym jeździmy na kontrole i czasem nie jestem w stanie za nim nadążyć. Ostatnio przy rejestracji posadziłam go obok siebie na krześle, chciałam potwierdzić wizytę i to krzesło wydawało mi się bardzo bezpiecznym miejscem. Nie zauważyłam, że tuż obok na kaloryferze, tuż w zasięgu rączki Rysia, leży sobie listwa, do której podłączone są wszystkie komputery w rejestracji. Listwa miała ładne czerwone światełko. Listwa była blisko Rysia. Dopowiedzcie sobie ciąg dalszy, a ja tylko napiszę, że recepcjonistki zamordowałyby mnie wzrokiem, gdyby miały takową możliwość...
Dodatkowo ja też choruję. Kaszlę tak, że bolą mnie wszystkie mięśnie. Do tego dwa razy miałam jelitówkę. Dwie noce, gdzie myślałam, że umrę. Bałam się że wymioty wywołają skurcze, że zaszkodzę dziecku, że dzieje się coś złego. Na szczęście z małym wszystko dobrze, tylko ja się umęczyłam.
Jestem wykończona. Ten czas nie jest radosnym czasem oczekiwania, tak jak być powinno. I to podwójnym, bo przecież idą Święta. Starczyło mi sił na umycie kilku okien, ale reszta jest kompletnie nieruszona. Wiem, że to w ogóle nie jest ważne, ale przez to nie czuję zupełnie atmosfery zbliżającego się Bożego Narodzenia. Nie chce mi się wieszać światełek na brudne firanki. Nie chce mi się dekorować domu.
W tym roku Święta spędzimy u nas, bo boję się już wyjeżdżać daleko od szpitala, w którym będę rodzić. No i chciałabym, żeby to wszystko jakoś wyglądało, a nie wygląda.
Co do porodu.
Od przysłowiowych wieków byłam pewna, że urodzę przez cesarskie cięcie, ponieważ dwa razy miałam usuwaną dużą wadę wzroku połączoną z astygmatyzmem. Ale po kilku konsultacjach okulistycznych, z badaniem dna oka, grubości rogówki i USG gałek ocznych włącznie, okazało się, że nie ma wskazań do cesarki. Będę więc rodzić siłami natury. O ile na początku ta wizja mnie przeraziła, o tyle teraz nie mogę się doczekać😊 Niestety przez to, że byłam nastawiona na cięcie, nie zapisałam się do żadnej szkoły rodzenia. Dlatego zdecydowaliśmy się wykupić położną na cały poród. Tym bardziej, że będę rodzić sama, bez męża. Mój mąż ma niestety olbrzymią fobię i nie da rady mi towarzyszyć. Postara się być ze mną jak najdłużej w pierwszej fazie porodu i wejdzie z powrotem zaraz po tym, jak nasz syn przyjdzie na świat. Ale cały poród będę sama, dlatego ciągła obecność położnej jest dla mnie taka ważna. Dodatkowo jej wykupienie gwarantuje poród w pokoju narodzin. To taki pokój, gdzie światło jest przygaszone, nad łóżkiem wiszą bawełniane kule, gra delikatna muzyka, jest kołyska dla dziecka, łazienka, piłki, worki itp. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, ale to mój pierwszy i jedyny poród i chcę, żeby był czymś pięknym, a nie traumatycznym. Nie boję się bólu, nie będę miała znieczulenia. Jedyne, czego się obawiam, to komplikacje w trakcie, ale nie myślę o tym, nastawiam się bardzo pozytywnie.
To już tak niedługo. Torby stoją spakowane, pokoik syna gotowy. Czekamy❤️